środa, 24 września 2014

Niewychowana młodzież vs kulturalni staruszkowie

Chyba każdy z nas miał okazję być świadkiem sytuacji, kiedy w autobusie czy tramwaju starsza osoba zwróciła uwagę komuś młodemu w związku z jego niekulturalnym zachowaniem. Nierzadko słyszy się też popularne teksty typu: „ta dzisiejsza młodzież”, „jaka ta młodzież jest niewychowana”, „za moich czasów…” itp. W wielu przypadkach starsze osoby mają rację, faktycznie nie wypada nie ustąpić miejsca starszej osobie (czasem trzeba jednak być ostrożnym, żeby nie urazić jakiejś pani w średnim wieku, która nie uważa się za „starą” i woli stać).

Wydaje mi się, że akurat w naszym kraju młodzi ludzie zazwyczaj potrafią się właściwie zachować i większość z nich grzecznie ustępuje miejsca. A jeśli tego nie robią to z czego to wynika? Czy to nie czasem wina tych oburzonych babć, które wsiadając do autobusu z ukochanym wnusiem wskazują mu miejsce, stwierdzając, że „babcia sobie postoi”? No więc chwila, Twój wnuczek (z pewnością najwspanialszy i ułożony) niech siedzi, ale jeśli wnuczek kogoś innego nie ustąpi Ci miejsca to jest niewychowany?

Czy nie uważacie, że nie tylko młodym, ale i wielu starszym osobom przydałaby się porządna lekcja kultury? Nagły przypływ sił w walce o pierwsze miejsce w kolejce do drzwi autobusu, aby znaleźć miejsce „do siedzenia”, gdzie ostatecznie lądują zmęczone siatki z zakupami - znacie to? Rozpychanie się łokciami bez słowa „przepraszam”, wymuszanie zwolnienia miejsca zanim człowiek zorientuje się, że stoi nad nim starsza osoba… Nawet usłyszenie „dziękuję” po ustąpieniu miejsca nie jest standardem, bo to obowiązek młodych i nie trzeba przecież kulturalnie podziękować. Wyjście z autobusu też bywa nie lada wyczynem, kiedy miejsce przy drzwiach upodobała sobie osoba w starszym wieku i nie mówię tu o ludziach, którym trudno się poruszać, ale całkiem rześkich babciach i dziadkach, które zamiast wysiąść na chwilę, żeby przepuścić wysiadających, uparcie stoją w drzwiach, żeby nie zająć im najlepszego miejsca. Zasada „najpierw wypuść wysiadających, później wsiądź” też chyba przestała obowiązywać.

Dzisiejsza sytuacja. Autobus pełen starszych osób, wielu udało się usiąść dzięki „niewychowanej młodzieży”. Wsiada staruszka, widać że ciężko jej ustać (żeby nie było – miałam miejsce stojące). Zobaczyła wolne siedzenie, powoli zmierza do celu. Autobus akurat zatrzymał się na kolejnym przystanku, wsiada pani w średnim wieku, która upatrzyła sobie to samo miejsce. Nie ma szans, że nie widzi staruszki, która idzie z drugiej strony. Obie docierają do wolnego miejsca w tej samej chwili. Młodsza pani bezceremonialnie zajmuje siedzenie odwracając głowę w drugą stronę (może wyznaje zasadę Sheldona „that’s my spot”). Starsza Pani stoi bez słowa kolejne trzy przystanki aż zwalania się inne miejsce…

Dla jasności - nie generalizuję. Na szczęście spotykam znacznie więcej przemiłych staruszków niż tych mniej miłych. 

sobota, 22 marca 2014

Zbawienna moc listy „spraw do załatwienia”

Lista rzeczy do zrobienia to mój standardowy sposób na ogarnięcie wiszących nade mną obowiązków. Niestety, ostatnio trochę zaniedbałam ten pomocny nawyk. Co prawda, listę robiłam jak zwykle, ale była ona z reguły niepełna, notatki pojawiały się na różnych kartkach w wyniku czego sposób ten przestał dawać pożądane rezultaty. W końcu nadszedł wieczór, kiedy wysoki poziom stresu wymusił na mnie zrobienie porządnej listy. Usiadłam i zaczęłam pisać. Pisałam i pisałam wszystko to, co mnie dręczyło i wciąż krążyło po głowie, wszelkie sprawy do załatwienia, nieważne czy były to najpilniejsze obowiązki, czy rzeczy mniej istotne jak „napisz w końcu jakiegoś posta na blogu”. Kiedy, jak sądziłam, skończyłam robienie listy i schowałam notes do torebki, w mojej głowie pojawiły się kolejne, dawno zapomniane myśli, które siedziały gdzieś głęboko schowane i przykryte bieżącymi sprawami. Sięgnęłam znowu po notes i zapisałam. Znowu schowałam. I za chwilę znów musiałam po niego sięgnąć. Oczywiście pora nie była odpowiednia na tego typu sprawy (jak zwykle zanotowałam wyjątkową aktywność mózgu około północy, ale ponoć tak już mają ludzie inteligentni ;) ). Powinnam była kłaść się spać, ale przecież nie mogłam, bo tyle rzeczy trzeba było zanotować. Tyle zapomnianych spraw, ale też nowych pomysłów, które pojawiły się dosłownie znikąd, nagle, a wystarczyło sięgnąć po kartkę i długopis. A najlepsze w tym wszystkim było to, że kiedy położyłam się spać, czułam niesamowity spokój i chyba nawet przez chwilę o niczym nie myślałam (jak to podobno mężczyźni potrafią, otwierając i zamykając szufladki w swoich głowach).

A teraz kilka wskazówek od D.Allena, aby notowanie przynosiło lepsze efekty:
- warto stworzyć listę projektów czyli spraw, które wymagają więcej niż jednej czynności (w moim przypadku jest to np. napisanie pracy magisterskiej)
- kolejna, oddzielna lista, służy do zapisywania małych zadań, z reguły wynikających z projektów, zapisuje się na niej kolejne etapy projektu – ale nie wszystkie naraz, tylko jeden – ten, który należy wykonać jako pierwszy czyli najbliższe konieczne do realizacji zadanie (np. pytania badawcze i hipotezy do magisterki)
- warto także wykorzystać kalendarz lub, tak jak robię to ja, robić listy na poszczególne dni, na tych listach (czy w kalendarzu) wpisuje się zadania, które MUSZĄ zostać wykonane w danym dniu, wszelkie inne sprawy do wykonania, nie mające odgórnie przypisanych terminów realizacji, wpisuje się na listę poprzednią. Warto pamiętać, że nie należy narzucać na siebie zbyt dużo zadań jednego dnia (niestety, ja wciąż to robię…). No i najważniejsza zasada, listy trzeba regularnie przeglądać! Do kalendarza trzeba zaglądać codziennie, do listy spraw bez przypisanych terminów warto zajrzeć, gdy mamy wolny czas i możemy wykonać jakieś zanotowane tam zadanie. Regularnie trzeba także aktualizować listę, zaglądając do wypisanych projektów, aby wynotować kolejne etapy.


Szczerze polecam robienie list spraw do załatwienia, zwłaszcza tym, którzy łatwo się denerwują, kiedy mają na głowie zbyt dużo spraw. Już samo notowanie daje poczucie „panowania nad sytuacją”.

czwartek, 17 października 2013

Absurdalne historyjki czyli jak zapamiętać listę zakupów

Z moją pamięcią mam nie lada problem. Dotyczy to zwłaszcza pamięci krótkotrwałej, dlatego często składuję miliony karteczek z przeróżnymi notatkami, zawierającymi pojedyncze słowa, całe zdania, a czasem dłuższe wywody. Z pamięcią długotrwałą jest trochę lepiej, ale na pewno mogłoby być lepiej. Potrafię nauczyć się wielu rzeczy, ale potrzebuje na to sporo czasu (Bogu dzięki, że umiem w odpowiednim momencie wziąć się za pracę/naukę i nie robić wszystkiego na ostatnią chwilę!). Mimo wszystko postanowiłam popracować nad moją pamięcią. Pierwszym krokiem było zakupienie książki „Pamięć na zawołanie” Tony’ego Buzana.

Pierwszą metodą, którą chciałabym się z Wami podzielić, jest zapamiętywanie przy pomocy historyjek, które wymyślamy samodzielnie. W książce Buzana wykorzystano tę metodę do zapamiętywania listy zakupów. Postanowiłam więc ją przetestować przy najbliższych zakupach. Zgadnijcie jak mi poszło ;)

Moja lista zakupów wyglądała następująco:
- kiełbasa
- pomidory
- wątróbka
- frytki
- ziemniaki
- kapusta kiszona
- jogurty
- jajka
- ser żółty
- bułki
- karkówka
- pasztet

A oto moja historia …

Wszystko dzieje się na Wisteria Lane (za dużo „Gotowych na wszystko”). Wychodzę z domu, na szyi mam długaśny pęk kiełbasy, który służy mi za lasso. Moim kiełbasianym lassem zarzucam w kierunku babci spacerującej z koszem wiklinowym. Lasso obwija się wokół rączki kosza i wyszarpuje go z rąk kobieciny. Koszyk upada i wysypują się z niego pomidory. Babcia, chcąc mnie zaatakować, ślizga się na pomidorach i upada. Upadek strasznie niefartowny, ciało babci zostaje rozcięte o krawężnik i mym oczom ukazuje się jej wątroba (nasza pamięć doskonale zapamiętuje takie rzeczy, a ja oglądam za dużo „The Walking Dead”). Podbiega pies zainteresowany wnętrznościami. Szybko zjawia się kobieta z torbą mrożonych frytek, starająca się nimi odgonić psa. Zwierzę łapie w zęby frytki i rozdziera opakowanie, z którego, zamiast frytek, wysypują się ziemniaki. Przybiega dziwna kobieta, kradnie ziemniaki, krzycząc, że właśnie ich potrzebowała do kapuśniaku. Biegnie do swojej kuchenki, stojącej na środku ulicy, i wrzuca do gara ziemniaki i kapustę kiszoną. Na ulicy pojawia się ciężarówka wioząca setki jogurtów. Aby nie wjechać w gotującą panią, skręca w kierunku pobliskiego domu, gdzie niemal potrąca kobietę sprzedającą obnośnie jajka. Kobieta przewraca się, jajka wypadają i trzaskają się. Ze skorupek wypadają kostki żółtego sera, po które schyla się jadący na rolkach młody chłopak. Kroi plaster sera i kładzie na bułkę trzymaną w ręce. Nie zauważa idącego z naprzeciwka bardzo dobrze zbudowanego chłopaka (typowego karka!) i wjeżdża w niego z całym impetem. W momencie zderzenia myśli sobie: „Ale pasztet!”.

Tak, wiem … absurd. Ale wymyślona historia natychmiast zapadła mi w pamięć. Z całej listy zakupów nie kupiłam jedynie pasztetu – bo nie chciało mi się go szukać ;) Nie patrząc na żadną kartkę pamiętałam o wszystkim, bez żadnego problemu!


O czym warto pamiętać tworząc taką historię? Dużo absurdu, wiele szczegółów, jak najwięcej kolorów, dźwięki, zapachy, a nawet … elementy erotyczne (podobno takie rzeczy zapamiętujemy najlepiej!). Dopóki nie musicie się z nikim dzielić takimi historyjkami możecie spokojnie puścić wodze fantazji J

poniedziałek, 7 października 2013

Wykładowca też człowiek?

Ostatni rok studiów właśnie się rozpoczął i postanowiłam trochę „powspominać” wykładowców. Nie będzie tu żadnych nazwisk i krytykowania, ale raczej pewna kategoryzacja nauczycieli, z którymi miałam do czynienia w trakcie studiów…

Wykładowca z ogromną wiedzą, ale brakiem umiejętności pedagogicznych – przypadek dość przykry. Bardzo szanuję nauczycieli, którzy mają naprawdę wiele do powiedzenia i rzeczywiście znają się na swoim przedmiocie (tak, są tacy, którzy się nie znają!). Niestety, niektórzy nie posiadają umiejętności przekazywania tej wiedzy. Najczęściej zwyczajnie zanudzają studentów, potrafią sprawić że nawet najciekawszy przedmiot stanie się tym znienawidzonym.

Wykładowca idealny – rzadko spotykany, ale dający nadzieję na to, że zajęcia na studiach mogą być naprawdę przyjemne. Prowadzi ciekawe zajęcia (nawet gdy sam przedmiot do takich nie należy), z uśmiechem wita studentów, jasno tłumaczy i chętnie odpowiada na pytania, przedstawia jasne warunki zaliczenia, wymaga, ale w granicach rozsądku, chętny do pomocy, czasem żartowniś.

Są też wykładowcy złośliwi - prawdopodobnie potrafią uczyć, ale czerpią ogromną satysfakcję z patrzenia na przerażone lub zagubione twarze studentów, ewentualne pytania szybko ucinają lub tłumaczą w taki sposób, że nikt dalej nic nie rozumie … po takiej „prezentacji” studenci przestają zadawać jakiekolwiek pytania. Istnieje też inna odmiana „złośliwców” - zajęcia prowadzą ciekawie, opowiadają ciekawe historie, często żartują – niestety, nierzadko z samych studentów, dla wrażliwych – prawdziwa męczarnia. Zasady zaliczenia nie do końca znane, rzadko bywają sprawiedliwi, oceny stawiają według własnego „widzi mi się”.

Wykładowca pocieszny – poczciwy, przemiły dla studentów, nie robi żadnych problemów, daje sobie wchodzić na głowę, raczej przynudza, ale słucha się go z litości.

Wykładowca, który nie powinien uczyć – człowiek, który znalazł się na uczelni z przypadku, nie ma pojęcia o przedmiocie, dyktuje notatki z książek, nie potrafi odpowiedzieć na pytania, zbywa je lub nieudolnie próbuje odpowiadać, brak wiedzy i umiejętności pedagogicznych, przypadek tragiczny.


Myślę, że o wykładowcach można napisać wiele, każdy ma własne doświadczenia w tym temacie i doskonale wie, co mam na myśli. Powyższe kategorie są mocno uogólnione i spokojnie można stworzyć ich o wiele więcej. Jedno jest pewne, wykładowcy są naprawdę wyjątkowymi ludźmi, nierzadko krążą o nich legendy i z pewnością będziemy ich wspominać jeszcze przez wiele lat po zakończeniu studiów.

piątek, 13 września 2013

Jak LOT próbuje popsuć mi ferie ...

W dzisiejszym poście dużo złości. W czerwcu zarezerwowałam lot na luty do Helsinek. Godziny lotów wybrałam tak, żeby nie podróżować samotnie nocą (między Krakowem i Warszawą). Niestety wkrótce jeden z lotów został odwołany i musiałam zmienić rezerwację na lot wieczorem. Trochę nerwów, ale zdarza się, jakoś to przełknęłam.

Niedawno w Internecie pojawiła się informacja o zawieszeniu niektórych lotów LOTu w okresie zimowym. Wśród nich są też Helsinki… Po pojawieniu się pierwszych informacji w Internecie sprawdziłam swoją rezerwację i wszystko było w porządku. Dziś niestety było już inaczej, oba loty odwołane. I informacja "Skontaktuj się z biurem telefonicznym, jeżeli chcesz zmienić lub anulować rezerwację". Ale ja nie chcę nic zmieniać ... chcę lecieć właśnie wtedy!


Co ciekawe, do tej pory, tak jak większość, bądź wszyscy inni klienci, nie otrzymałam ŻADNEJ informacji od linii lotniczych. Nie sprawdzając swojej rezerwacji nic bym na ten temat nie wiedziała. Skoro już od jakiegoś czasu takie informacje się pojawiają i są potwierdzone, to czy każdy klient, który zakupił bilet, nie powinien być poinformowany o tym bezpośrednio i to jak najszybciej? Nie! Bo po co?! Z tego co wyczytałam, zgodnie z przepisami, linie lotnicze mogłyby poinformować mnie w ostatniej chwili (do 14 dni przed lotem) i nie poniosą żadnych konsekwencji, a ja zostanę na lodzie.

W momencie wprowadzenia taryfy First Minute byłam w szoku, oczywiście pozytywnym, że za niecałe 200zł uda mi się polecieć do Helsinek. Taka wspaniała oferta! I co? Chyba ktoś się pomylił w obliczeniach, nie wszystkie trasy okazały się opłacalne, więc trzeba było loty zlikwidować! A że klientom to nie po drodze… nieistotne! Wielu zarezerwowało już noclegi. Ja mam zarezerwowany kolejny lot w czasie zaplanowanego tam pobytu. Tylko jak się tam teraz dostanę? Może Finnair za cenę trzykrotnie większą? Albo Wizzair, fakt jest tanio, ale najpierw muszę dostać się z Krakowa do Gdańska (prawie 600km), a później z Turku do Helsinek (niecałe 200km), do zrobienia … ale zimą średnio fajnie.

Gratuluję naszym rodzimym liniom lotniczym przemyślanych decyzji, szybkiej reakcji i szacunku do klienta!

Czekam na ruch LOTu i z pewnością niesamowicie atrakcyjną propozycję nie do odrzucenia, typu zwrot pieniędzy, za które nigdzie nie uda mi się kupić biletu na taką trasę.

Jest jedna dobra strona tego wszystkiego. Skoro loty do Helsinek zostały tak zdziesiątkowane to pewnie nieprędko skorzystam z usług LOTu. 

wtorek, 16 kwietnia 2013

O tym, jak nie traktować klientów


Zamawiam spodnie w sklepie internetowym. Po krótkim czasie zmieniam zdanie, już ich nie chcę. Jestem czymś zajęta, więc nie mam chwili, by poinformować sklep o zmianie decyzji. Szybko dostaję maila z pytaniem czy wpłata będzie dokonana. Przepraszam i informuję, że muszę zrezygnować z zamówienia. Po chwili dostaję odpowiedź: mam następnym razem nie zamawiać, jeśli nie jestem zdecydowana (sklep odbiera mi prawo do zmiany decyzji!). Odpisuję grzecznie, że „w dobrej wierze polecam w trochę ładniejszy sposób odpisywać klientom, aby nie poczuli się urażeni”. W odpowiedzi dostaję maila o tym, że nie doczytałam regulaminu, bo gdybym to zrobiła to bym się inaczej zachowała oraz, że tak mi ciężko jest napisać maila (nie cytuję wiadomości, ale zapewniam, że składnia leżała i kwiczała, w środku zdania postawiona kropka i rozpoczęte nowe zdanie, totalny chaos!). Regulamin przeczytałam, dlatego też zdawałam sobie sprawę z tego, że powinnam napisać, ale nie zdążyłam. Informuję o tym w mailu. Dodaję również: „Radzę też popracować nad gramatyką i stylem zdań, bo nie budzi zaufania”. W wiadomości zwrotnej dowiaduję się, że może u mnie nie budzi, a także, że należy szanować pracę innych. Odpisuję „I przede wszystkim szanować klienta, prowadząc jakąkolwiek działalność. Radzę wziąć sobie do serca powiedzenie klient nasz pan". Odpowiedzi nie otrzymuję. Zgaduję, że moje „złote rady” nie zostaną wzięte pod uwagę przez osobę, z którą mailowałam.

niedziela, 14 kwietnia 2013

Spotkanie z blogerką - Kasią Gorol


Co jakiś czas śledzę blogi modowe. Od dłuższego czasu jestem wierna przede wszystkim blogowi jestemkasia.com, dlatego bardzo ucieszyłam się, kiedy znalazłam informację o wydarzeniu Mentorzy eBiznesu, w ramach którego, zaplanowano prelekcję autorki właśnie tego bloga.

Kiedy początkowo zaglądałam na bloga Kasi interesowały mnie przede wszystkim Jej stylizacje. Według mnie są wyjątkowe i niepowtarzalne, bardzo podoba mi się taki styl, choć oczywiście nie wszystkie prezentowane przez Nią outfity (użyłam tego słowa, żeby nie powtórzyć słowa „stylizacja”) mi odpowiadają. Jednak nie da się ukryć, że większość jest dla mnie inspiracją i nieraz wpadam wręcz w zachwyt widząc Jej zdjęcia.

Styl Kasi nie był jednak jedynym powodem, który przyczynił się do tego, że zaglądam regularnie na prowadzonego przez Nią bloga. Moją uwagę przykuła także Jej osobowość. Część blogerek, moim zdaniem, emanuje zbytnią pewnością siebie. Kasia jest w swej skromności urzekająca, o czy mogłam się również przekonać w trakcie Jej wykładu na Uniwersytecie Ekonomicznym w Krakowie. Nie zawiodłam się ani trochę. Obraz Jej osoby stworzony w mojej głowie doskonale zgadzał się z tym, co zobaczyłam w trakcie piątkowej prelekcji. Jej zdenerwowanie w trakcie występu jeszcze bardziej mnie urzekło. Skromna, sympatyczna dziewczyna, która osiągnęła sukces, dzięki talentowi oraz pracy.

Kasia podczas wykładu mówiła o tym, że prowadzenie bloga wymaga dużego nakładu pracy, zwłaszcza, kiedy jest to sposób na życie. Kasia zarabia na blogu ,więc musi (i chce!) się starać i wkładać dużo wysiłku w tworzenie postów, tak, aby efekt był zadowalający, zarówno dla Niej, jak i dla odbiorców. Ostateczny rezultat nie odzwierciedla ilości włożonej w to pracy.


W trakcie prelekcji Kasia pokazała również, że ma do siebie duży dystans. Na początku prezentacji przedstawiła swoje pierwsze zdjęcia, które pojawiły się na blogu. Nie były to profesjonalne fotografie, ani nadzwyczaj ciekawe stylizacje, ale przecież każdy od czegoś zaczyna. Kasia odważnie przyznała się do tego, że jeszcze niedawno wygląd bloga pozostawiał wiele do życzenia. Momentem przełomowym była zmiana aparatu fotograficznego, o który uprosiła swojego tatę. Co ciekawe, tata Kasi nie był zbyt chętny do zakupu nowego sprzętu, ale po namowach w końcu uległ. Nikt wtedy nie zdawał sobie sprawy, że zmiana aparatu może tak wiele zmienić w życiu Kasi. Dziś blogerka wraz z rodziną często wspomina tę chwilę. Swoją drogą, ciekawe ile talentów się zmarnowało tylko dlatego, że rodzice nie kupili swoim dzieciom czegoś, o co prosiły ;))

Po prelekcji uczestnicy mieli okazje zadawać pytania. Jedno było wyjątkowo ciekawe, a właściwie to odpowiedź Kasi zaskoczyła wszystkich. Jeden z gości zapytał, jaką najbardziej zaskakującą propozycję współpracy otrzymała Kasia w trakcie swojej blogerskiej kariery. Okazało się, że zgłosiła się do Niej firma oferująca farby do … fryzur intymnych. Pytanie tylko, jak zareklamować taką farbę na blogu, bo chyba nie zdjęciem? Oczywiście Kasia odrzuciła propozycję.

Zagadnienie dotyczące współpracy z firmami było tematem wiodącym prezentacji. Kasia opowiedziała, na co zwraca szczególną uwagę przy podejmowaniu decyzji o podjęciu takiej współpracy. Tu również zaplusowała w moich oczach. Blogerka nie decyduje się na promowanie każdej firmy, która zaproponuje Jej wynagrodzenie. Na decyzję wpływa przede wszystkim to, czy produkty danej firmy bądź jej strategia jest związana z modą czy szeroko pojętą stylizacją. Kasia odrzuca więc propozycje, które nie łączą się z tematyką Jej bloga, mimo że mogłyby być opłacalne finansowo. To świadczy o tym, że Kasia bardzo szanuje swoją pracę oraz talent, co może zostać w przyszłości szczególnie docenione przez wiele firm.

wtorek, 9 kwietnia 2013

Moja pierwsza mapa myśli


Nieuchronnie zbliża się czas, kiedy będę musiała porządnie zastanowić się, jak będzie wyglądać moja praca magisterska. Pierwsze kroki zostały już poczynione. Wiem, mniej więcej, jakiego tematu będzie dotyczyć, ale na tym koniec. Muszę zastanowić się, co chcę zawrzeć w mojej pracy, tak aby wyczerpać temat i nie pominąć nic istotnego. Zdecydowałam się, że do stworzenia planu wykorzystam mapę myśli.

A co to takiego?
Mapa myśli to kreatywny sposób tworzenia notatek. Jest dużo bardziej przyjazny dla mózgu, ponieważ stymuluje obie półkule, dzięki wykorzystaniu napisów, obrazków, kolorów itp.
Mapy myśli można wykorzystać w wielu sytuacjach. Mogą one pomóc w nauce, planowaniu zadań, przygotowaniu wystąpienia, czy właśnie w tworzeniu artykułu bądź dłuższego tekstu.

Jak stworzyć mapę?
  • Najpierw należy przygotować czystą kartkę papieru (format minimum a4), długopis, kolorowe mazaki lub kredki.
  • Następnie na środku kartki musi znaleźć się temat przewodni (u mnie będzie to temat pracy), oczywiście powinno zawrzeć się go w jednym lub maksymalnie kilku słowach, które będą zawierać w sobie główną ideę.
  • Od tematu głównego będą odchodzić gałęzie z uszczegółowieniem tematu, które w moim przypadku będą podtematami, a być może później część z nich stanie się nazwami rozdziałów i podrozdziałów.
  • Od kolejnych gałęzi mogą odchodzić kolejne gałęzie, wszystko zależy od tego, co podpowie nam wyobraźnia. Im bardziej rozrośnie się drzewo naszych myśli, tym lepiej!
  • Wszystkie elementy mapy myśli należy połączyć liniami, tak aby widzieć wyraźne powiązania między nimi.
  • Poszczególne tematy i podtematy powinny być zaznaczone różnymi kolorami, można obrysować je chmurkami, podkreślić, namalować obok nich obrazki itp. Im więcej obrazków, kolorów, podkreśleń tym szybciej i więcej informacji przyswoi nasz mózg!

Na potrzeby posta postanowiłam stworzyć swoją pierwszą mapę myśli. Posłużyły mi do tego … notatki z ostatnich ćwiczeń z makroekonomii. Bliżej sesji zobaczymy, czy moja mapa przyda się przy nauce do kolokwium ;) Efekt możecie zobaczyć poniżej.


Tworzenie map myśli wymaga trochę wprawy. Mam nadzieję, że moje kolejne mapy będą ciekawsze i bardziej urozmaicone. Muszę koniecznie zorganizować sobie kredki i mazaki, bo dziś miałam bardzo ograniczone pole manewru, korzystając z długopisów, ołówka i dwóch zakreślaczy. I proszę Was o wyrozumiałość, moje rysunki pozostawiają wiele do życzenia, ponieważ cały talent malarski odziedziczył mój brat … ja mam za to kilka innych cennych umiejętności ;)

Robiliście kiedyś mapę myśli, a może spróbujecie po przeczytaniu tego posta? Chętnie zobaczę jak wyglądają Wasze mapy!

niedziela, 3 lutego 2013

Zatracona w Pintereście!


Przez ostatnie kilka dni zostałam całkowicie pochłonięta przez stronę Pinterest. Siedzę, przeglądam, przepinam fotki, jaram się pomysłami ludzi, zazdroszczę wystroju mieszkań itd. To chyba jedyny taki serwis społecznościowy, na którym każdy znajdzie coś dla siebie. Dziewczyny chętnie poprzeglądają modowe stylizacje czy pomysły na proste i ciekawe fryzury lub makijaż. Pasjonaci fotografii obejrzą niesamowite zdjęcia. Osoby lubiące przyrządzać coraz to nowe potrawy znajdą mnóstwo pysznych przepisów. Można tak wymieniać bez końca. Mnie jednak najbardziej podoba się kategoria DIY (do it yourself). Mnóstwo pomysłów na wykonanie przeróżnych pierdółek, które niekoniecznie wymagają poświęcenia dużej ilości czasu czy pieniędzy, choć niewątpliwie przyda się odrobinę cierpliwości.



Według mnie, na tym portalu nie można się nudzić, a czas nie jest stracony, jak w przypadku bezmyślnego wpatrywania się w Fejsa. Pinterest to doskonałe źródło inspiracji. Czasem nie mogę się nadziwić, że ludzie mają takie genialne pomysły.

Niestety, w Polsce Pinterest nie jest jeszcze dostatecznie znany. Wiele osób tam zagląda, ale stanowczo za mało firm korzysta z możliwości promocji, jakie daje ten serwis internetowy. Szczególnie duże pole do popisu mają tam firmy odzieżowe czy branża turystyczna.

Osoby, które do tej pory nie miały okazji zajrzeć na stronę Pinterest.com serdecznie do tego zachęcam!
Na początek możecie zajrzeć do mnie, choć dopiero się rozkręcam ;) http://pinterest.com/orzechowkaa/

poniedziałek, 24 grudnia 2012

Wesołych Świąt!


Mówi się, że jaka Wigilia, taki cały rok. Warto więc postarać się, aby dzień ten spędzić w miłej atmosferze. Nie jest to proste, zwłaszcza podczas gorączkowych przygotowań do wigilijnej kolacji. Mimo to, że jest to tylko oklepane powiedzenie, to nie zaszkodzi zrobić wszystkiego, co w naszej mocy, aby nie pokłócić się z bliskimi i sprawić, aby ten świąteczny dzień był wyjątkowy.

Z okazji Świąt Bożego Narodzenia chciałabym życzyć wszystkim moim bliskim, przyjaciołom, znajomym, czytelnikom, dużo zdrowia, radości, miłości, jak najmniej zmartwień oraz spełnienia marzeń. Mam nadzieję, że spędzicie święta w rodzinnej atmosferze, a Sylwestra na wspaniałej zabawie.
Życzę Wam też powodzenia w wypełnianiu noworocznych postanowień. Ja postaram się w przyszłym roku częściej pisać na blogu ;)

Wesołych Świąt!