Wszyscy powoli się starzejemy. Nawet nie tak powoli. Ciągle
mam wrażenie, że rok trwa dziś krócej niż jakiś czas temu, chociaż nadal ma
tyle samo dni.
Szczególnie wyraźnie widzę szybko biegnący czas, kiedy
pojawiam się w mieście, gdzie się urodziłam. Kiedyś spacerując tam po ulicach,
zwłaszcza po południu lub w okresie wakacyjnym, można było natknąć się na
dziesiątki znajomych. Zawsze można było zamienić z kimś parę zdań lub dołączyć
do grupki osób i spędzić z nimi wieczór.
Minęło parę lat, część osób założyło już rodziny, inni
wyjechali za granicę, a pozostali po prostu spędzają większość czasu w domu.
Szlajanie się po ulicach przestało być już ulubioną rozrywką znacznej części
mojego pokolenia.
Spacerując ulicami widzę wielu młodych ludzi, których
kompletnie nie kojarzę. Nie wiem ile mają lat. Piętnaście? Może szesnaście?
Przez chwilę wydaje mi się, że są niewiele ode mnie młodsi, ale po chwili uświadamiam
sobie ile mam lat (kiedy ktoś mnie o to pyta, z reguły muszę się zastanowić).
Kiedy ja kończyłam podstawówkę, oni, być może, dopiero ją zaczynali. Te
dzieciaki dzisiaj przejmują nasze miejscówki, na których przesiadywaliśmy
godzinami, piliśmy piwo i paliliśmy fajki. Dzisiaj one robią dokładnie to, co
my parę lat temu.
Nie mogę uwierzyć w to, że te miejscówki to już nie jest
miejsce dla nas. My teraz myślimy o życiu, przyszłości, a nie o tym, żeby dzień
w dzień przesiadywać na krawężniku. Zwyczajnie z tego wyrośliśmy. Był na to
czas, który już nie wróci.