środa, 24 września 2014

Niewychowana młodzież vs kulturalni staruszkowie

Chyba każdy z nas miał okazję być świadkiem sytuacji, kiedy w autobusie czy tramwaju starsza osoba zwróciła uwagę komuś młodemu w związku z jego niekulturalnym zachowaniem. Nierzadko słyszy się też popularne teksty typu: „ta dzisiejsza młodzież”, „jaka ta młodzież jest niewychowana”, „za moich czasów…” itp. W wielu przypadkach starsze osoby mają rację, faktycznie nie wypada nie ustąpić miejsca starszej osobie (czasem trzeba jednak być ostrożnym, żeby nie urazić jakiejś pani w średnim wieku, która nie uważa się za „starą” i woli stać).

Wydaje mi się, że akurat w naszym kraju młodzi ludzie zazwyczaj potrafią się właściwie zachować i większość z nich grzecznie ustępuje miejsca. A jeśli tego nie robią to z czego to wynika? Czy to nie czasem wina tych oburzonych babć, które wsiadając do autobusu z ukochanym wnusiem wskazują mu miejsce, stwierdzając, że „babcia sobie postoi”? No więc chwila, Twój wnuczek (z pewnością najwspanialszy i ułożony) niech siedzi, ale jeśli wnuczek kogoś innego nie ustąpi Ci miejsca to jest niewychowany?

Czy nie uważacie, że nie tylko młodym, ale i wielu starszym osobom przydałaby się porządna lekcja kultury? Nagły przypływ sił w walce o pierwsze miejsce w kolejce do drzwi autobusu, aby znaleźć miejsce „do siedzenia”, gdzie ostatecznie lądują zmęczone siatki z zakupami - znacie to? Rozpychanie się łokciami bez słowa „przepraszam”, wymuszanie zwolnienia miejsca zanim człowiek zorientuje się, że stoi nad nim starsza osoba… Nawet usłyszenie „dziękuję” po ustąpieniu miejsca nie jest standardem, bo to obowiązek młodych i nie trzeba przecież kulturalnie podziękować. Wyjście z autobusu też bywa nie lada wyczynem, kiedy miejsce przy drzwiach upodobała sobie osoba w starszym wieku i nie mówię tu o ludziach, którym trudno się poruszać, ale całkiem rześkich babciach i dziadkach, które zamiast wysiąść na chwilę, żeby przepuścić wysiadających, uparcie stoją w drzwiach, żeby nie zająć im najlepszego miejsca. Zasada „najpierw wypuść wysiadających, później wsiądź” też chyba przestała obowiązywać.

Dzisiejsza sytuacja. Autobus pełen starszych osób, wielu udało się usiąść dzięki „niewychowanej młodzieży”. Wsiada staruszka, widać że ciężko jej ustać (żeby nie było – miałam miejsce stojące). Zobaczyła wolne siedzenie, powoli zmierza do celu. Autobus akurat zatrzymał się na kolejnym przystanku, wsiada pani w średnim wieku, która upatrzyła sobie to samo miejsce. Nie ma szans, że nie widzi staruszki, która idzie z drugiej strony. Obie docierają do wolnego miejsca w tej samej chwili. Młodsza pani bezceremonialnie zajmuje siedzenie odwracając głowę w drugą stronę (może wyznaje zasadę Sheldona „that’s my spot”). Starsza Pani stoi bez słowa kolejne trzy przystanki aż zwalania się inne miejsce…

Dla jasności - nie generalizuję. Na szczęście spotykam znacznie więcej przemiłych staruszków niż tych mniej miłych. 

sobota, 22 marca 2014

Zbawienna moc listy „spraw do załatwienia”

Lista rzeczy do zrobienia to mój standardowy sposób na ogarnięcie wiszących nade mną obowiązków. Niestety, ostatnio trochę zaniedbałam ten pomocny nawyk. Co prawda, listę robiłam jak zwykle, ale była ona z reguły niepełna, notatki pojawiały się na różnych kartkach w wyniku czego sposób ten przestał dawać pożądane rezultaty. W końcu nadszedł wieczór, kiedy wysoki poziom stresu wymusił na mnie zrobienie porządnej listy. Usiadłam i zaczęłam pisać. Pisałam i pisałam wszystko to, co mnie dręczyło i wciąż krążyło po głowie, wszelkie sprawy do załatwienia, nieważne czy były to najpilniejsze obowiązki, czy rzeczy mniej istotne jak „napisz w końcu jakiegoś posta na blogu”. Kiedy, jak sądziłam, skończyłam robienie listy i schowałam notes do torebki, w mojej głowie pojawiły się kolejne, dawno zapomniane myśli, które siedziały gdzieś głęboko schowane i przykryte bieżącymi sprawami. Sięgnęłam znowu po notes i zapisałam. Znowu schowałam. I za chwilę znów musiałam po niego sięgnąć. Oczywiście pora nie była odpowiednia na tego typu sprawy (jak zwykle zanotowałam wyjątkową aktywność mózgu około północy, ale ponoć tak już mają ludzie inteligentni ;) ). Powinnam była kłaść się spać, ale przecież nie mogłam, bo tyle rzeczy trzeba było zanotować. Tyle zapomnianych spraw, ale też nowych pomysłów, które pojawiły się dosłownie znikąd, nagle, a wystarczyło sięgnąć po kartkę i długopis. A najlepsze w tym wszystkim było to, że kiedy położyłam się spać, czułam niesamowity spokój i chyba nawet przez chwilę o niczym nie myślałam (jak to podobno mężczyźni potrafią, otwierając i zamykając szufladki w swoich głowach).

A teraz kilka wskazówek od D.Allena, aby notowanie przynosiło lepsze efekty:
- warto stworzyć listę projektów czyli spraw, które wymagają więcej niż jednej czynności (w moim przypadku jest to np. napisanie pracy magisterskiej)
- kolejna, oddzielna lista, służy do zapisywania małych zadań, z reguły wynikających z projektów, zapisuje się na niej kolejne etapy projektu – ale nie wszystkie naraz, tylko jeden – ten, który należy wykonać jako pierwszy czyli najbliższe konieczne do realizacji zadanie (np. pytania badawcze i hipotezy do magisterki)
- warto także wykorzystać kalendarz lub, tak jak robię to ja, robić listy na poszczególne dni, na tych listach (czy w kalendarzu) wpisuje się zadania, które MUSZĄ zostać wykonane w danym dniu, wszelkie inne sprawy do wykonania, nie mające odgórnie przypisanych terminów realizacji, wpisuje się na listę poprzednią. Warto pamiętać, że nie należy narzucać na siebie zbyt dużo zadań jednego dnia (niestety, ja wciąż to robię…). No i najważniejsza zasada, listy trzeba regularnie przeglądać! Do kalendarza trzeba zaglądać codziennie, do listy spraw bez przypisanych terminów warto zajrzeć, gdy mamy wolny czas i możemy wykonać jakieś zanotowane tam zadanie. Regularnie trzeba także aktualizować listę, zaglądając do wypisanych projektów, aby wynotować kolejne etapy.


Szczerze polecam robienie list spraw do załatwienia, zwłaszcza tym, którzy łatwo się denerwują, kiedy mają na głowie zbyt dużo spraw. Już samo notowanie daje poczucie „panowania nad sytuacją”.